Część 1
Część 2
Obudziłem się z bólem głowy, po zakamarkach świadomości błąkał się kac a przecież nic nie piłem... Ciemny pokój, lekko uchylone zasłony, cichy szum klimatyzatora... Dobrą chwilę zajęło mi przypomnienie sobie gdzie właściwie jestem, co robię i jak się tu znalazłem... Ano tak, jestem w Tokio ;)
Spaliśmy może ze 3h - nie pamiętam która dokładnie była godzina ale za oknem był już mrok. Adam siedział na łóżku chyba równie w słabej kondycji co ja - nie będę silił się na opowieści jaki to jestem odporny na zmianę czasową bo... nie jestem. Matki Natury nie da się oszukać i nawet melatonina łyknięta przed snem tak na prawdę na niewiele się zdała chociaż z drugiej strony problemy z zaśnięciem mogły być spowodowane natłokiem wrażeń z ostatnich 24h. Ciekawe, która godzina była w Polsce...
Smętnie zwlekliśmy się z łóżek aby ogarnąć nieco własne osoby i po kilkudziesięciu minutach byliśmy gotowi do wyjścia. Wieczór był jeszcze młody więc warto było wykorzystać ten czas na małe zwiedzanie najbliższych okolic - no, może przesadziły pisząc "najbliższych" ale patrząc przez pryzmat wielkości miasta to przemieściliśmy się o niewielki odcinek.
Ruszyliśmy do najbliższej stacji metra aby odwiedzić jeden ze sklepów poświęconych akwarystyce roślinnej. Tu warto nadmienić, że tokijskie metro to sieć trzynastu linii o łącznej długości ponad 300km a jeżeli uwzględnimy różne linie kolei regionalnych i aglomeracyjnych to cały system liczy sobie około 900km tworząc najrozleglejszy system na świecie, którym dziennie przemieszcza się 8mln pasażerów. Już samo spojrzenie na schemat linii metra u mieszkańca Warszawy powoduje zawrót głowy a znalezienie stacji do której chce się dojechać to nie lada wyzwanie bo jak tu się nie zgubić gdy w jednym miejscu krzyżuje się kilka linii? Bilety zakupiliśmy w automatach - i tu znowu ciekawostka - cena zależy od odległości jaką chcemy pokonać, innymi słowy im dalej chcemy pojechać tym więcej musimy zapłacić. Cena waha się, jeżeli pamięć mnie nie myli, od 160 do 300jenów więc od 6 do 12pln. Stacje (przynajmniej te, które udało mi się zwiedzić podczas podróży) nie są zbyt wielkie i przypominają gabarytowo raczej te na końcu warszawskiej linii metra w kierunku Bielan czyli wąskie, krótkie perony bez większego rozmachu. Ciekawym rozwiązaniem, który zaobserwowałem na kilku stacjach były bramki bezpieczeństwa, które uniemożliwiały wkroczenie człowieka z peronu na torowisko. Owe bramki posiadały drzwi, które otwierały się tylko gdy pociąg zatrzymywał się na stacji - były rozlokowane tak aby pasowały do rozmieszczenia drzwi w składzie metra.
Nie pamiętam na jakiej stacji wsiadaliśmy ani ku jakiej stacji się kierowaliśmy...ważne że dojechaliśmy z punktu A do punktu B. Po dotarciu na docelową stację musieliśmy wyjść na powierzchnię co również nie było takie łatwe i zajęło około 10-15min z tej prostej przyczyny, że w tym rejonie krzyżowało się z 5-6linii a setki metrów przejść podziemnych przeplatały się tworząc dla obcokrajowca logistyczny koszmar. Wrażenie potęgowało mrowie ludzi pędzących gdzieś do swoich domów, na randki, na kolację czy po prostu gdzieś przed siebie. Tak właśnie wyobrażałem sobie wielką metropolię - uporządkowany chaos.
Adam postanowił wyjść na powierzchnię aby przejść kawałek ulicami i byłem mu za to wdzięczny bo podziemne korytarze w dużej mierze przypominały to co można zobaczyć w Warszawie przy Rotundzie czy w rejonie Dworca Centralnego - masa mniejszych lub większych sklepów różnego kalibru.
Wieczorne życie na ulicach Tokio w gruncie rzeczy niewiele różni się od tego w dużych polskich miastach bo tu również spotkamy spore rzesze ludzi, samochodów, neonów i reklam. Tu również każdy biegnie za swoimi sprawami, dyskutuje ze znajomymi krocząc chodnikiem, siedzi w knajpce czy właśnie zatrzymuje taksówkę. To co na pewno odróżnia japońską młodzież od polskiej to różnorodność ubiorów - mieszanina różnych styli często z krzykliwym uczesaniem bądź makijażem. Co prawda nie widziałem takich ekstremów jakie można zobaczyć w sieci ale mimo to niektóre kreacje nieco szokowały - być może życie nocne rządzi się swoimi prawami. Trudno też ocenić wiek mijanych ludzi i można się oszukać bo dziewczynki wyglądające jak nastoletnie uczennice mogą mieć w rzeczywistości 30lat. To samo, chociaż w mniejszym stopniu, tyczy się mężczyzn. Jedno co trzeba Japończykom przyznać to to, że już na pierwszy rzut oka widać, że ich ubiory są bardzo dobre gatunkowo i ciężko spotkać przysłowiowych "obdarciuchów". Prawie każdy ma komórkę przyozdobioną masą różnych mangopodobnych wisiorków lub obklejoną naklejkami z serduszkami, kotami, gwiazdkami itp. O dziwo ciężko tu znaleźć (przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie) uznane na świecie marki jak Nokia, Samsung, Apple, przodują rodzime produkty o nieznanych mi nazwach. Raz doznałem niezłego szoku gdy jadąc w metrze i patrząc przez ramię mężczyzny widziałem jak grał na telefonie z dotykowym monitorem w jakąś grę z widokiem zza pleców postaci (third person) a palcem zadawał cięcia przeciwnikowi (jego postać była rycerzem z mieczem a muskanie palcem po ekranie kierowało mieczem). Wszystko chodziło tak płynnie i miało taką grafikę, że to co do tej pory widziałem w telewizji na PSP nawet się do tego nie umywało...
Ciekawą rzeczą były też charakterystyczne przejścia po skosie skrzyżowań z szeroką "zebrą".
Gdy tak posuwaliśmy się ku naszemu celowi wieczornego wypadu natknęliśmy się na sporej rozmiarów konstrukcję całą obłożoną lampionami. Nie wiem czy te lampiony coś symbolizowały, był to punkt sprzedaży czy też coś innego ale wyglądało to na prawdę pięknie i w pewien magiczny sposób przekradała ducha tradycji to tej nowoczesnej metropolii.
Po kilkudziesięciu minutach przedzierania się podziemnymi pasażami pełnych mniejszych lub większych butików dotarliśmy do celu naszej podróży - sklepu akwarystycznego Aqua Forest. Już po pierwszym rzucie oka na frontową witrynę widać różnicę między polskimi a japońskimi sklepami. Kilka dekoracyjnych zbiorników roślinnych zdobiło wejście zachęcając przechodniów do zapoznania się z wnętrzem małego sklepiku gdzie znajdowało się wiele zbiorników z roślinami, rybami, krewetkami oraz wszelakim sprzętem potrzebnym początkującemu jak i temu bardziej zaawansowanemu akwaryście. Co ciekawe - większość roślin przeznaczonych na sprzedaż była posadzona w kępach w podłożu a nie w koszyczkach jak to ma najczęściej miejsce w naszym kraju. Na pewno na uznanie zasługiwały wszystkie zbiornika handlowe - wszystkie czyste, zadbane, schludne a przede wszystkim w każdym była jakaś mniejsza lub większa dekoracja. Nawet bojowniki nie były trzymane tak jak to jest najczęściej w plastikowych kubeczkach ale w małych kostkach o wymiarze około 25x25x25cm. Jeżeli chodzi o asortyment to można było spotkać towary różnych producentów (najczęściej rodzimych bądź z krajów sąsiadujących) - i to zarówno jeżeli chodzi o pokarmy, nawozy jak i podłoża oraz narzędzia (np. gruszki służące do zasysania krewetek z akwarium, nawiewy do chłodzenia akwarium itp). Przyznam szczerze, że producenci szeroko znani na polskim rynku jak Tetra, JBL, Sera byli tu mniejszością i chyba jedynie Eheim był szerzej pokazany. Dla miłośników krewetek CR byłby to pewnie raj bo można tu było dostać krewetki z najwyższej półki w cenach sięgających 12-23tys jenów (500-900pln) za sztukę. Zapewne jakby popytać to można było zamówić coś jeszcze bardziej wyszukanego ale pozostawiam to już prawdziwym maniakom tych skorupiaków ;) Po sklepie kręciliśmy się dobre 40-60min - Adam zdaje się załatwić jakieś roślinne nowości ale już nie pamiętam czy coś ostatecznie przywiózł.
Robiło się późno więc pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną do hotelu - oczywiście jedną z linii tokijskiego metra. Przed snem postanowiliśmy coś zjeść ale ponieważ było już późno więc z okolicznych knajpek otwarta była jedynie restauracja sushi więc bez namysłu do niej wstąpiliśmy. Być w Japonii i nie zjeść prawdziwego sushi? Tak być nie może ;). Zamówiliśmy po średnim zestawie wraz z buteleczką tradycyjnego grzanego sake. Cóż powiedzieć...sushi "nieco" inne od tego które możemy kupić w Polsce - wystarczy tylko wspomnieć tuńczyka, który miał niemal ciemno bordowy kolor. Każdy znajdzie coś specjalnie dla siebie bo wybór ryb był ogromny, do tego zupy i inne dodatki, których nawet nie potrafię nazwać.
W ten sposób minął pierwszy dzień naszego pobytu. Zmęczeni zalegliśmy w łóżku czekając na kolejny...........
Spaliśmy może ze 3h - nie pamiętam która dokładnie była godzina ale za oknem był już mrok. Adam siedział na łóżku chyba równie w słabej kondycji co ja - nie będę silił się na opowieści jaki to jestem odporny na zmianę czasową bo... nie jestem. Matki Natury nie da się oszukać i nawet melatonina łyknięta przed snem tak na prawdę na niewiele się zdała chociaż z drugiej strony problemy z zaśnięciem mogły być spowodowane natłokiem wrażeń z ostatnich 24h. Ciekawe, która godzina była w Polsce...
Smętnie zwlekliśmy się z łóżek aby ogarnąć nieco własne osoby i po kilkudziesięciu minutach byliśmy gotowi do wyjścia. Wieczór był jeszcze młody więc warto było wykorzystać ten czas na małe zwiedzanie najbliższych okolic - no, może przesadziły pisząc "najbliższych" ale patrząc przez pryzmat wielkości miasta to przemieściliśmy się o niewielki odcinek.
Ruszyliśmy do najbliższej stacji metra aby odwiedzić jeden ze sklepów poświęconych akwarystyce roślinnej. Tu warto nadmienić, że tokijskie metro to sieć trzynastu linii o łącznej długości ponad 300km a jeżeli uwzględnimy różne linie kolei regionalnych i aglomeracyjnych to cały system liczy sobie około 900km tworząc najrozleglejszy system na świecie, którym dziennie przemieszcza się 8mln pasażerów. Już samo spojrzenie na schemat linii metra u mieszkańca Warszawy powoduje zawrót głowy a znalezienie stacji do której chce się dojechać to nie lada wyzwanie bo jak tu się nie zgubić gdy w jednym miejscu krzyżuje się kilka linii? Bilety zakupiliśmy w automatach - i tu znowu ciekawostka - cena zależy od odległości jaką chcemy pokonać, innymi słowy im dalej chcemy pojechać tym więcej musimy zapłacić. Cena waha się, jeżeli pamięć mnie nie myli, od 160 do 300jenów więc od 6 do 12pln. Stacje (przynajmniej te, które udało mi się zwiedzić podczas podróży) nie są zbyt wielkie i przypominają gabarytowo raczej te na końcu warszawskiej linii metra w kierunku Bielan czyli wąskie, krótkie perony bez większego rozmachu. Ciekawym rozwiązaniem, który zaobserwowałem na kilku stacjach były bramki bezpieczeństwa, które uniemożliwiały wkroczenie człowieka z peronu na torowisko. Owe bramki posiadały drzwi, które otwierały się tylko gdy pociąg zatrzymywał się na stacji - były rozlokowane tak aby pasowały do rozmieszczenia drzwi w składzie metra.
Nie pamiętam na jakiej stacji wsiadaliśmy ani ku jakiej stacji się kierowaliśmy...ważne że dojechaliśmy z punktu A do punktu B. Po dotarciu na docelową stację musieliśmy wyjść na powierzchnię co również nie było takie łatwe i zajęło około 10-15min z tej prostej przyczyny, że w tym rejonie krzyżowało się z 5-6linii a setki metrów przejść podziemnych przeplatały się tworząc dla obcokrajowca logistyczny koszmar. Wrażenie potęgowało mrowie ludzi pędzących gdzieś do swoich domów, na randki, na kolację czy po prostu gdzieś przed siebie. Tak właśnie wyobrażałem sobie wielką metropolię - uporządkowany chaos.
Adam postanowił wyjść na powierzchnię aby przejść kawałek ulicami i byłem mu za to wdzięczny bo podziemne korytarze w dużej mierze przypominały to co można zobaczyć w Warszawie przy Rotundzie czy w rejonie Dworca Centralnego - masa mniejszych lub większych sklepów różnego kalibru.
Wieczorne życie na ulicach Tokio w gruncie rzeczy niewiele różni się od tego w dużych polskich miastach bo tu również spotkamy spore rzesze ludzi, samochodów, neonów i reklam. Tu również każdy biegnie za swoimi sprawami, dyskutuje ze znajomymi krocząc chodnikiem, siedzi w knajpce czy właśnie zatrzymuje taksówkę. To co na pewno odróżnia japońską młodzież od polskiej to różnorodność ubiorów - mieszanina różnych styli często z krzykliwym uczesaniem bądź makijażem. Co prawda nie widziałem takich ekstremów jakie można zobaczyć w sieci ale mimo to niektóre kreacje nieco szokowały - być może życie nocne rządzi się swoimi prawami. Trudno też ocenić wiek mijanych ludzi i można się oszukać bo dziewczynki wyglądające jak nastoletnie uczennice mogą mieć w rzeczywistości 30lat. To samo, chociaż w mniejszym stopniu, tyczy się mężczyzn. Jedno co trzeba Japończykom przyznać to to, że już na pierwszy rzut oka widać, że ich ubiory są bardzo dobre gatunkowo i ciężko spotkać przysłowiowych "obdarciuchów". Prawie każdy ma komórkę przyozdobioną masą różnych mangopodobnych wisiorków lub obklejoną naklejkami z serduszkami, kotami, gwiazdkami itp. O dziwo ciężko tu znaleźć (przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie) uznane na świecie marki jak Nokia, Samsung, Apple, przodują rodzime produkty o nieznanych mi nazwach. Raz doznałem niezłego szoku gdy jadąc w metrze i patrząc przez ramię mężczyzny widziałem jak grał na telefonie z dotykowym monitorem w jakąś grę z widokiem zza pleców postaci (third person) a palcem zadawał cięcia przeciwnikowi (jego postać była rycerzem z mieczem a muskanie palcem po ekranie kierowało mieczem). Wszystko chodziło tak płynnie i miało taką grafikę, że to co do tej pory widziałem w telewizji na PSP nawet się do tego nie umywało...
Ciekawą rzeczą były też charakterystyczne przejścia po skosie skrzyżowań z szeroką "zebrą".
Gdy tak posuwaliśmy się ku naszemu celowi wieczornego wypadu natknęliśmy się na sporej rozmiarów konstrukcję całą obłożoną lampionami. Nie wiem czy te lampiony coś symbolizowały, był to punkt sprzedaży czy też coś innego ale wyglądało to na prawdę pięknie i w pewien magiczny sposób przekradała ducha tradycji to tej nowoczesnej metropolii.
Po kilkudziesięciu minutach przedzierania się podziemnymi pasażami pełnych mniejszych lub większych butików dotarliśmy do celu naszej podróży - sklepu akwarystycznego Aqua Forest. Już po pierwszym rzucie oka na frontową witrynę widać różnicę między polskimi a japońskimi sklepami. Kilka dekoracyjnych zbiorników roślinnych zdobiło wejście zachęcając przechodniów do zapoznania się z wnętrzem małego sklepiku gdzie znajdowało się wiele zbiorników z roślinami, rybami, krewetkami oraz wszelakim sprzętem potrzebnym początkującemu jak i temu bardziej zaawansowanemu akwaryście. Co ciekawe - większość roślin przeznaczonych na sprzedaż była posadzona w kępach w podłożu a nie w koszyczkach jak to ma najczęściej miejsce w naszym kraju. Na pewno na uznanie zasługiwały wszystkie zbiornika handlowe - wszystkie czyste, zadbane, schludne a przede wszystkim w każdym była jakaś mniejsza lub większa dekoracja. Nawet bojowniki nie były trzymane tak jak to jest najczęściej w plastikowych kubeczkach ale w małych kostkach o wymiarze około 25x25x25cm. Jeżeli chodzi o asortyment to można było spotkać towary różnych producentów (najczęściej rodzimych bądź z krajów sąsiadujących) - i to zarówno jeżeli chodzi o pokarmy, nawozy jak i podłoża oraz narzędzia (np. gruszki służące do zasysania krewetek z akwarium, nawiewy do chłodzenia akwarium itp). Przyznam szczerze, że producenci szeroko znani na polskim rynku jak Tetra, JBL, Sera byli tu mniejszością i chyba jedynie Eheim był szerzej pokazany. Dla miłośników krewetek CR byłby to pewnie raj bo można tu było dostać krewetki z najwyższej półki w cenach sięgających 12-23tys jenów (500-900pln) za sztukę. Zapewne jakby popytać to można było zamówić coś jeszcze bardziej wyszukanego ale pozostawiam to już prawdziwym maniakom tych skorupiaków ;) Po sklepie kręciliśmy się dobre 40-60min - Adam zdaje się załatwić jakieś roślinne nowości ale już nie pamiętam czy coś ostatecznie przywiózł.
Robiło się późno więc pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną do hotelu - oczywiście jedną z linii tokijskiego metra. Przed snem postanowiliśmy coś zjeść ale ponieważ było już późno więc z okolicznych knajpek otwarta była jedynie restauracja sushi więc bez namysłu do niej wstąpiliśmy. Być w Japonii i nie zjeść prawdziwego sushi? Tak być nie może ;). Zamówiliśmy po średnim zestawie wraz z buteleczką tradycyjnego grzanego sake. Cóż powiedzieć...sushi "nieco" inne od tego które możemy kupić w Polsce - wystarczy tylko wspomnieć tuńczyka, który miał niemal ciemno bordowy kolor. Każdy znajdzie coś specjalnie dla siebie bo wybór ryb był ogromny, do tego zupy i inne dodatki, których nawet nie potrafię nazwać.
W ten sposób minął pierwszy dzień naszego pobytu. Zmęczeni zalegliśmy w łóżku czekając na kolejny...........
2 komentarze:
Jak zwykle świetnie się czyta.domyślam się że zwiedzanie sklepów aqua to tylko smaczek całej wyprawy ale fajnie że fest kilka ''screnów'',fajny tank z D.Filamentosus.
Wbrew pozorom wcale tak dużo zdjęć nie robiłem ;). Czasami brakowało czasu i chęci. Zdjęć sklepowych więcej nie będzie - zamieszczę jeszcze krótki filmik z AquaForest. Następna część będzie poświęcona głównej imprezie konkursowej.
Prześlij komentarz